Na ściance..

Wspinaczkowej..
Wspinaczka ku górze…

Duży budynek. W nim dorośli i dzieci w różnym wieku wspinają się po ściankach wspinaczkowych. Wspinaczka odbywa się zwykle w parze: wspinający się i asekurujący. Rolą tego drugiego jest zabezpieczanie oraz pomoc przy zjeździe w dół. Moją uwagę przykuwają dzieci, bo o nich myślę ostatnio sporo w kontekście szkoły i edukacji.

Widzę chłopca, na oko 12- letniego. Jest już prawie na szczycie. Widać, że walczy. Jest zmęczony, ale mimo sugestii ojca, nie rezygnuje. Dzieci lubią wyzwania. Lubią sytuacje, w których stawiane przed nimi zadania są wyzwaniami. Tutaj, na ściance wspinaczkowej mogą wybrać stopień trudności i nie wybierają siedzenia na ziemi. Pną się ku górze. Jestem przekonana, że towarzyszy im przekonanie, iż mogą temu wyzwaniu sprostać. Kiedy odpadają od ścianki, otrzymują wsparcie i idą dalej. Zdarza się, że w połowie drogi potrzebują chwilę odpocząć. Zdarza się, że rezygnują wcześniej, nie osiągnąwszy szczytu. Jak inny chłopiec, około 10-letni, którego tata na rezygnację syna reaguje zaciekawieniem („wystraszyłeś się trochę?”) i dumą („dobrze sobie poradziłeś”).

Jeśli nie byliście nigdy w miejscu, w którym spora grupa ludzi wspina się obok siebie, to spróbujcie zobaczyć ten obraz oczami wyobraźni… Każdy z nich idzie wybraną drogą. Każda droga ma zupełnie inny stopień trudności. Każdy jest wspierany w procesie stawiania czoła wyzwaniom. Nikt nie zostaje oceniony, ani skarcony za popełnione błędy. Przecież możesz zawsze spróbować jeszcze raz. Możesz też zostać na poziomie, na który jesteś teraz gotowy. Niektórzy korzystają ze wskazówek asekurującego, choć dominuje jednak model dyskretnego pobudzania do samodzielnego myślenia. Droga obok drogi. Dzieci pną się w górę. Nie na czas. Nie dla nagrody. Nie ze strachu przed karą.

Nie ścigają się ani z czasem, ani z nikim wkoło. Nikt się nie rozgląda na boki. Zresztą nie sposób porównać dwóch zupełnie różnych dróg i dwóch zupełnie różnych wspinaczy. To niemożliwe. Każdy idzie swoim tempem. Choć nikomu nie jest łatwo…

Dzieciństwo to nie wyścigi! Nikomu i niczemu one nie służą. No, chyba że… …ścigamy się z samym sobą. Chyba, że trudność nie jest zagrożeniem, ale WYZWANIEM.

Tylko wtedy dokonuje się rozwój. Tylko wtedy porażka (błąd) staje się okazją do ponowienia próby.

Szkoła może stać się obszarem wyzwań (w wielu przypadkach już tak jest). Warunkiem jest obecność asekurujących nauczycieli, którzy mądrze stawiają kolejne wyzwania i wspierają na drodze ich realizacji. Nauczycieli, którzy nie stoją z „batem” utkanym ze strachu, ale z liną, która nie pozwoli na nieodwracalny upadek.

Nie chodzi, więc o to, żeby dzieci chronić i osłaniać tak często przywoływanym w dyskusjach „kloszem”. One wcale tego nie potrzebują.

Chodzi o to, żeby szkoła była miejscem, w którym uczniowie będą dowiadywać się o swoich zasobach, dzięki którym przebędą swoje drogi, w wyścigu o bycie sobą. Bo tylko odkrycie siebie i podążanie własną, niepowtarzalną drogą daje szansę na prawdziwe poczucie spełnienia w dorosłym życiu.

Marta

#dzieciństwotoniewyścigi

Wielka ucieczka

Znajomy mi opowiadał właśnie, że kilkanaście dni temu w pobliskiej szkole kolega jego syna zaplanował sobie ucieczkę z domu.
Jak przystało na 10-cio czy 11-latka zrobił to dosyć porządnie i skrupulatnie – miał plecak z ciuchami, 30 złotych, plan zamieszkania w pobliskim, tak!, kanale czy szałasie oraz niezachwianą wiarę w pomoc kumpli z klasy.
Na planach się, niestety(?), nie skończyło, gdyż – jak powiedział, tak zrobił.

Już widzę Wasze uśmiechy i trzymanie kciuków za zucha, ale fajny chłopak, naczytał się Bahdaja albo obejrzał „Wielką włóczęgę”. Mam złą wiadomość – było inaczej. Pewnego dnia (po otrzymaniu kolejnej pały, bodajże z geografii) nie wrócił po szkole do domu, tylko wyruszył w świat.
Na szczęście jakoś w okolicy wieczora wydygał (jest luty/marzec, jest zimno, jest ciemno – wyobraźcie sobie jedenastolatka w tym kanale, szałasie, czy innym bunkrze), więc skontaktował się z tatą, żeby ten po niego przyjechał.
Co się, oczywiście, stało.
Po powrocie do domu nałożono nań – a jakże! – wszelkie możliwe sankcje i szlabany… Na spotkania z kumplami, konsole, telefony i wszystko… To znaczy wszystko oprócz nauki, bo wiadomo… …nauka jako kara, uwielbiam!

Zanim znowu zaczniecie się śmiać pod nosem oraz wąsem (na przykład – że jaki kraj taka Wielka Ucieczka albo że „ale cipciuś!, kiedyś to się, panie, uciekało i nie było awaryjnego telefonu do mamusi”), warto może pochylić się nad dwiema kwestiami.
Po pierwsze – nad powodem i konsekwencjami, po drugie – nad słynnym zdaniem -”kiedyś tak nie było, ojciec by wtłukł i raz na zawsze by kolesiowi takie pomysły z głowy wybił”.

Trochę się znamy, więc w ciemno możecie strzelać, jaki wskażę powód. Powody właściwie. Dwa. Zresztą – jakie inne powody może mieć jedenastolatek? Szkoła i dom.
I może znowu ktoś wpadnie na pomysł zadrwienia sobie z desperacji wynikającej z kolejnej jedynki z geografii, ale jak do tego dołożymy rodzica, który po raz setny pociśnie ci tekstem (nie wiem, czy tak było, wyobrażam to sobie sobie i teoretyzuję) – „nic nie umiesz, nic nie robisz, jak chcesz skończyć?, nie masz żadnych obowiązków, masz się jedynie uczyć”. Średnio fajnie, co?
A jak sobie dodamy, że „uczyć” w tym wypadku oznacza „dostawać dobre oceny ze wszystkiego /nie dostawać ocen złych z niczego”, to już wcale wesoło nie jest.

Bo, błagam, wyobraźmy to sobie. Postawmy się na miejscu (tego) dziecka. Masz 10 czy 11 lat (pamiętasz w ogóle, jak to było?), wrzucili Cię w jakieś środowisko, narzucili jakieś zasady, chcą, żebyś wszystko (kilkanaście różnych i niemal całkowicie od siebie oderwanych dziedzin, niestety w szkole najczęściej tak się je przedstawia) umiał na ustalonym poziomie (nieważne, że co najmniej połowy z tego nie rozumiesz, nie ogarniasz i jest to jakaś abstrakcja – nikt się nad tym nie będzie specjalnie pochylał, bo goni nas czas, a na końcu jest egzamin), uzasadniają to jakimiś niepotrzebnymi Ci do szczęścia cyferkami (potrzebujesz ich tylko po to, żeby dali Ci spokój). Zatem – czy jest się czemu dziwić? Że wpadasz na tak doskonały pomysł. Że jedyną możliwością wyrwania się z tego kręgu, wydaje Ci się akcja pt. ucieczka z chaty. Tak, wiem – jest jeszcze jedna możliwość, ale ze strachu nie nazywam jej po imieniu (Polska wciąż na drugim miejscu w Europie).
Tak, to się nazywa desperacja.
Bo sobie wyobrażam jeszcze, że nie mam dwudziestu/trzydziestu/czterdziestu lat, całej rzeszy przyjaciół i niekoniecznie wiem (mam) do kogo się zwrócić. Bo nikt nie widzi problemu.

Zarzucicie mi, że jestem niesprawiedliwy. Nie, nie… Wiem, że mamy w szkołach całą armię wychowawców, fachowców, pedagogów, psychologów i – generalnie – mnóstwo ludzi dobrej woli. Naprawdę wiem (nie domyślam się i nie zgaduję – wiem!), że właśnie tacy oni są, że chcą czynić dobrze! Że nie chcą dzieciom/uczniom/ludziom szkodzić. Że chcą im pomagać. Nie znam nikogo, kto chce zaszkodzić dziecku. Jestem rodzicem, pracuję w szkole, uczę polskiego (a przynajmniej się staram).
Nie mamy złych intencji. Problem w tym, że chcemy rozwiązać problem wcale nie tam, gdzie on istnieje. Często nie patrzymy na źródło…
I powtarzamy tym dzieciom – „dasz sobie radę, głowa do góry, zepnij poślady, jak nie ty, to kto?, przecież jesteś zdolny” i inne farmazony oraz puste dźwięki.

A gdybyśmy tak zastanowili się jednak nad istotą?
Czyli – jak to zrobić, żeby nie przychodziła dzieciom/młodzieży do głowy taka myśl w ogóle? Bo może to jest przez presję? Może przez niezrozumienie sensu? A może przez tego sensu brak? A może, może, może…
Nie odpowiemy dziś sobie na to pytanie, nie mam takich inklinacji i nie łudziłem się ani przez chwilę. Ważne, żeby się nad nimi zatrzymać…

Problem w tym, że mam dość słuchania tej pioseneczki o tym, że kiedyś sobie jakoś radzili, a teraz to same miękkie fiutki i na przykład, że wojsko może by ich życia nauczyło. Albo twarda ojcowska ręka.
Niedobrze mi od powtarzania, że świat się zmienił i być może przeżyliśmy bicie linijką po łapach na lekcji i pasem po dupie w domu, a dziś nie można na dziecko krzywo spojrzeć, bo zaraz komisja dyscyplinarna i niebieska karta. Bo wiadomo, że każda przesada jest chora i należy ją tępić, ale z drugiej strony – czy to nasze dostawanie po łapach naprawdę było takie zajebiste? Ach, te nostalgiczne wspomnienia, doprawdy – łezka mi się w dupie kręci…
A przecież – skoro nie jest to ten sam świat, ten sam czas, ten sam człowiek, co kiedyś, to i wrażliwość ma inną.

Narzekamy na to, że są mięciutcy. No są. Ale nie takich ich stworzyliśmy? Nie chuchaliśmy na nasze dzieci, nie chcieliśmy i nie chcemy, żeby im było jak najlepiej w życiu? Nie współtworzymy świata, w którym razem z nimi żyjemy?
No to może zamiast oskarżeń i patrzenia z naszego punktu widzenia – czasem wystarczy odrobina empatii?

…choć nie… …odrobina już chyba nie wystarczy…

                                                                                                          Robert

#DzieciństwoToNieWyścigi

Robimy nam PRZESTRZEŃ!

Szanowni Państwo, Drodzy Dyrektorzy, Nauczyciele, Rodzice, Uczniowie…

            …z całą mocą, najserdeczniej jak umiemy oraz nieustająco zapraszamy Was do współpracy z naszym Stowarzyszeniem.

Tym razem nasza oferta, która realizowana jest  w ramach projektu „Przestrzeń dla edukacji – Szkoła jest nasza!” współfinansowanego z dotacji Urzędu Miejskiego w Dąbrowie Górniczej,  dotyczy szkoleń prowadzonych przez praktyków, naukowców, ludzi na co dzień się zajmujących i korzystających ze zdobyczy neurodydaktyki, nowoczesnej pedagogiki, ściśle związanych z ruchem Budzącej Się Szkoły. Szkolenia i warsztaty dotyczyć będą konkretnych działań i rozwiązań, dzięki którym Wasza praca może stać się jeszcze bardziej efektywna oraz wspólnie nauczymy się m.in. jak nauczyć się uczyć, w jaki sposób motywować do nauki, jak rozwijać kompetencje, jak odchodzić od oceniania…

Warsztaty odbywać się będą w formie webinariów w naszej siedzibie (ul. Tysiąclecia 1a, Dąbrowa Górnicza), w której poczują się Państwo bezpiecznie, dobrze i jak u siebie. Będzie nam fajnie, będzie nam dobrze, porozmawiamy, nauczymy się pożytecznych
i ciekawych rzeczy.

Nasze warsztaty są całkowicie i absolutnie bezpłatne, ale obowiązuje dobry humor
i otwarcie na drugiego człowieka.

Obok szkoleń i warsztatów równie serdecznie zapraszamy do udziału w kafejkach metodycznych oraz dyskusyjnych, otwartych spotkaniach BSS.

Spotkajmy się i razem zmieniajmy dąbrowskie i zagłębiowskie szkoły na lepsze. Szczegółowy harmonogram wydarzeń w miesiącach marzec-kwiecień 2020r. :

13 marca 2020r. godz. 17:00
dr Marcin Jaracz „Neurobiologiczne podstawy uczenia się” cz.1

26 marca 2020r. godz. 17:00
Otwarte Spotkanie Dyskusyjne BSS pt. „Dzieciństwo to nie wyścigi”
(dla rodziców, ucznów i nauczycieli)

27 marca 2020r. godz. 17:00
dr Marcin Jaracz „Neurobiologiczne podstawy uczenia się” cz.2

3 kwietnia 2020, godz. 16:30
dr Marzena Żylińska „Neurodydaktyka. Co nauczyciele o procesach uczenia się wiedzieć powinni”

18 kwietnia 2020r. godz. 16:30
Anna Szulc Co zrobić, by oceny nie były celem edukacji?

28 kwietnia 2020r., godz. 16:00
Tomasz Tokarz „Szkoła w zasięgu i w sieci”- warsztaty metodyczne

W celu zapisu i rezerwacji miejsca, prosimy o zgłoszenie mailowe na adres dopamina@op.pl (w zgłoszeniu prosimy o podanie imienia i nazwiska, numeru reprezentowanej placówki, numeru telefonu do kontaktu). W razie jakichkolwiek dodatkowych pytań lub wątpliwości, prosimy o kontakt, tel. 504820333/660455708

Gotowi do startu? Start!

Szybko, szybciej, najszybciej..

Świat oszalał.  Mam wrażenie jakiegoś ponaddźwiękowego pędu bylegdzie i bylepocoś oraz bylebypędzić.

Oszalała szkoła…

                                     …z tymi rankingami, ciągłym testowaniem, podbijaniem wyników, świadectwami z paskiem, za wszelką cenę i po trupach (dzieci, ja wiem jak to brzmi).  Czasem tracę wiarę i siły (jak dziś), bo ponad wszelką wątpliwość jestem pewna dziecięcych kompetencji i talentów (uwielbiam patrzeć jak z czystym, prawdziwym entuzjazmem i zaangażowaniem oddają się swoim zajęciom) i mam do tego zaufanie… Wiem, jak potrafią być genialne i jak szybko się uczą, gdy  czują się w swoim żywiole. Z drugiej jednak strony to, co obserwuję w kontekście rzeczywistości szkolnej, nie pozostawia żadnych złudzeń, bo…  …największy zapał i pasja, uważność i wrażliwość na szczegóły, bycie blisko siebie, swoich emocji i potrzeb, stawianie pytań i próby samodzielnego poszukiwania odpowiedzi, myślenie i rozmyślanie, dawanie sobie  czasu na pobycie, potrwanie w błędzie, na nieudane próby i inne rozkminy równa się ZBYT WOLNE TEMPO PRACY. A ZBYT WOLNE TEMPO PRACY oznacza mizerny wynik oraz mierne oceny. Bycie na szarym końcu stawki z poczuciem porażki, frustracji i braku wartości.

Nie jest ważne, czy znasz tabliczkę mnożenia – ważne, czy podajesz wyniki w narzuconym przez nauczyciela tempie (i również „wyrwany w nocy o północy”). Nie liczy się, czy potrafisz odejmować i dodawać  te wszystkie ułamki – ważne, że masz to robić na czas. Jeśli potrafisz pisać poprawnie, ale nie w pośpiechu – przegrywasz. Nikogo nie obchodzi co wiesz, Twoja ogólna wiedza nie ma kompletnie znaczenia, Twoja wiedza w ogóle jest bez wartości, jeśli nie mieści się w kluczu konkretnych odpowiedzi na konkretne pytania, których masz udzielić rzecz jasna w konkretnym czasie. Dodatkowo pytania te są celowo sformułowane tak zawile i podchwytliwie, żeby prawdopodobieństwo przyłapania Cię na błędzie oraz udowodnienie niewiedzy było maksymalnie wysokie..

Wciąż słyszę, że to wszystko przez system, złych ministrów, złe reformy, urzędy i przepisy oraz programową podstawę. Często obwiniani są oczywiście też sami uczniowie (bo przesadzają, są nazbyt wrażliwi i delikatni, albo im się nie chce, bo są niegrzeczni, bo się nie uczą, bo nie myślą). Wciąż szukamy usprawiedliwień i winnych. Wciąż i wszędzie. Tylko nie w sobie…

A tymczasem systemem dla naszych dzieci i naszych uczniów w naszej szkole jesteśmy MY. My, rodzice i my, nauczyciele. Bo szkoła jest  nasza! To my odpowiadamy za to, jaki w danej szkole panuje klimat, jaka jest w niej atmosfera uczenia się. Mamy wpływ na wizję i misję naszej szkoły, na jej statut, na wartości, na wewnętrzny system oceniania, na organizacje i przebieg lekcji, mamy wpływ naprawdę na wszystko, co najważniejsze..

I wpływamy…

I oto mamy te nasze szkoły, w których tak bardzo liczą się cyferki i papierki, ale tak często nie liczy się tu człowiek. Z pseudotroską o przyszłość naszych dzieci i uczniów, w imię jakiegoś wyższego megadobra (bez konsekwencji, bezmyślnie i równie często, mam wrażenie, bez serca) trenujemy, tresujemy, mierzymy i ważymy, punktujemy, równamy w szeregu, zniechęcamy do współpracy i budowania autentycznych, dobrych relacji, zmuszamy do bezrefleksyjnej pogoni za… ? ? ?

Co czeka na mecie tego (o)presyjnego ultramaratonu z przeszkodami i pod przymusem? Szczęście, świetlana pełna sukcesów przyszłość, spełnione marzenia, jakieś fajerwerki, oklaski, wielkie bogactwo?

I czy na pewno dla każdego, skoro przecież każdy w pocie czoła biegnie tam na pohybel i na zatracenie? Czy koniecznie trzeba tam (i gdzie to jest?) być pierwszym?

Tak szczerze… …macie w sobie to przekonanie i wiarę, że rzeczywiście i bez wątpienia na każdego, kto ten wyścig ukończy, a każdy, kto jest w szkole przecież chcąc nie chcąc musi się ścigać, bo jak się nie ściga to już przegrał wszystko i jest „głąbem”, „nikim”, „ofiarą losu”, że naprawdę i bez wątpienia na każdego czeka na końcu zasłużony sukces i zwycięstwo?

Ja nie mam… I nie zamierzam dłużej oszukiwać ani siebie, ani moich dzieci….

Co wiem na pewno? Wiem na pewno, że tam na końcu jest życie. Prawdziwe! I tam wcale (nigdy nie liczyła się) nie liczy się i nie będzie się liczyć szybkość i działanie według instrukcji/klucza (w tym doskonale sprawdzają się roboty). W prawdziwym życiu liczy się pasja, prawda i wyjątkowość. A żeby swoją pasję znaleźć i być w niej prawdziwym, trzeba dać sobie czas.. na poszukiwania, na bycie sobą i trzeba mieć też bezwzględnie niezachwiane poczucie, że to kim się jest, kim się staje jest najważniejsze, trzeba mieć czas, by odkryć i polubić siebie, tego autentycznego. Poczucie spełnienia – to jest sukces życiowy. Za tym już wszystko przychodzi samo. Nieszczęśliwy człowiek nie osiągnie wiele i niewiele z siebie da światu.. DZIECIŃSTWO TO NIE WYŚCIGI! Życie to nie wyścigi.  

STOP! Po pierwsze nie każmy naszym dzieciom i uczniom dłużej dźwigać (dodatkowo!) tego bagażu naszych wygórowanych oczekiwań i ambicji, tych apokaliptycznych wyobrażeń przyszłości bez przyszłości, własnych strachów oraz naszej wszechwiedzy. To jest ogromny ciężar. Nie, nie mylę się, intuicyjnie każdy z nas czuje, że to jest bardzo nie fair i nie okey.  Ale bardzo łatwo i wygodnie przykleja się na sumienie plaster z takich na przykład świadectw z paskiem (zapewniam kiedyś ich zabraknie, szybciej niż później), albo z piętnastu w semestrze sprawdzianów, które przecież najlepiej  świadczą, o tym, że jesteśmy jako nauczyciele  wydajni , efektywni oraz że realizacja podstawy – obecna i że nam tak bardzo zależy!

STOP! Refleksja, zatrzymanie, odpowiedzialność!, teraz!

Bardzo w to wierzę, że jako rodzice i nauczyciele chcemy jak najlepiej dla naszych dzieci i uczniów. I chcę wierzyć, że możemy dać im wreszcie po prostu dobrą szkołę, na miarę ich potrzeb (nie naszych oczekiwań i wyobrażeń), szkołę, która słucha, czuje i wspiera, która uczy(się) i którą da się lubić. Bo gdy w wychowaniu i edukacji stawiamy na zdobywanie ocen, medali i dyplomów, na bezwzględną rywalizację, a nie troszczymy się o relacje i o emocje, to zaniedbujemy jedną z fundamentalnych sfer życia. Słuchajmy się, rozmawiajmy, usłyszmy nasze dzieci i uczniów, pozwólmy im wreszcie na swobodny rozwój (we własnym tempie), ufajmy, wspierajmy, działajmy.
Tak, to bywa bardzo trudne, zreflektować, podjąć decyzję o zmianie, wytaczać nowe szlaki.. A jednak.. Odwagi! Szkoła jest nasza!

Ty tez możesz przyłączyć się do akcji „Dzieciństwo to nie wyścigi”.
Zatrzymaj się, udostępniaj i nagłaśniaj..

c.d.n.

Ania

#dziecinstwotoniewyścigi
Budząca się szkoła
foto: memy.pl

Wyścigi mimo woli.

Są ludzie, którzy lubią się ścigać. I to jest super. Bo ludzie, na szczęście, są różni. I to jest jeszcze suprzejsze. Jednych wyścig nakręca i motywuje, a innych…

…też nakręca i motywuje, ale spala tak bardzo, że nie jest dla nich. To ja. Podjąłem kiedyś tak głupią decyzję, jaką był start w wyborach samorządowych i tak się zapędziłem i skupiłem na tym wyścigu, że, kiedy się już skończył, byłem strzępkiem nerwów, a przede wszystkim zorientowałem się, że przez te dwa czy trzy miesiące nie zauważałem niczego poza nim. A przecież świat się toczył wtedy i ominęła mnie pewnie masa ciekawych rzeczy…

Pewnie część z Was (pozdrawiam wszystkich Samorządowców) obruszyła się na sformułowanie „głupia decyzja”. Powiem więc to jeszcze raz – była to jedna z najgłupszych decyzji w MOIM życiu. Moim. Nie mówię, że startowanie w wyborach jest czymś złym i głupim. Mówię, że w moim przypadku tak było. I że więcej się to nie powtórzy. Bo wyścigi nie są dla mnie. Wykańczają mnie i spalają. Świadomie zatem podejmuję decyzję… …bo nie chce mi się pocić nie wiadomo po co…

Problem z wyścigami szkolnymi ma się jednak i niestety nieco inaczej. Tutaj bowiem nikt nie pyta, czy chcesz w nich brać udział. Kibice i trenerzy zapisali Cię na listę startową, kiedy byłeś tego zupełnie nieświadomy. A teraz tylko w różny sposób dopingują Cię i trenują, nadal nie pytając, jak się z tym czujesz i czy Ci się to podoba.

Bo akcja wygląda tak, że masz 6 czy 7 lat, kończysz sobie przedszkole, gdzie było raczej fajnie, bo była Pani Asia i Pani Ania, dużo się bawiliście, śpiewaliście piosenki i kiedy było ciepło, to wychodziliście na dwór. Chociaż nie zdawałeś sobie z tego sprawy, bardzo dużo się tam nauczyłeś. No, ale jesteś już przecież duży i najwyższa pora iść do szkoły. Jarasz się przecież. Będzie czad. Będziesz miał plecak, nowych kolegów, panią i klasę. I przede wszystkim będzie fajnie, bo będziesz się uczył nowych rzeczy.

No i jest fajnie. Przynajmniej na początku. Bo wszystko jest nowe i jesteś ciekawy. Tyle tylko, że potem dzieją się dwie rzeczy – po pierwsze jak już usiadłeś w tej ławce, tak będziesz w niej siedział przez najbliższe 8, a wręcz 12 lat, po drugie zaś wszyscy naokoło chcą, żebyś był najlepszy w tej grze.

Rodzice, Nauczyciele, Dziadkowie, Samorządy… i inni… …pokazują Ci różne marchewki – świadectwa z paskami (z których jedyny pożytek jest taki, że będziesz mógł ich użyć za kilka lat trenując swoje dzieci), stypendia naukowe (co tak właściwie nagradzają – wybitne osiągnięcia, typu wygrane konkursy i olimpiady, specjalizacje w danych dziedzinach, czy znowu wysoką średnią ze WSZYSTKIEGO), punkty z zachowania (jak będziesz brał udział w działaniach charytatywnych, dostaniesz nagrodę). Oczywiście najważniejszą nagrodą jest dostanie się do kolejnej szkoły, czyli kolejnego – jeszcze ostrzejszego etapu.

Oprócz marchewek jest oczywiście spory zestaw kijków, straszaków i opluwań („nie zdasz!”, „będziesz głąbem do końca życia!”, „nic nie osiągniesz!”, „głupi jesteś, byłeś i będziesz!”).

Nasz przekaz dnia (codziennie i nieustająco) jest prosty – przestańmy się wszyscy nawzajem okłamywać! To jest droga donikąd!

Nie mówimy, że każda rywalizacja jest bez sensu i jest zła (postęp tak wiele jej zawdzięcza, nie ma o czym gadać, pamiętacie Teslę i Edisona?). Mówimy, że nie ma nią miejsca w szkole, a już na pewno nie w takim wymiarze, jak wszyscy obserwujemy to dzisiaj. Przede wszystkim zaś, że nie wolno nam jej sztucznie napędzać i nakręcać. Bo nasze dzieci coraz bardziej się gubią i nie wiedzą, z kim rywalizują, a przede wszystkim – dlaczego? Bo niczemu dobremu ona nie służy. Bo nie uczy nas choćby tych kompetencji, które w XXI wieku uznaje się za najważniejsze.

Czyli kreatywności i umiejętności współpracy/pracy w grupie. To ludziom w nie wyposażonym będzie łatwiej znaleźć w przyszłości satysfakcjonującą ich pracę. To oni będą poszukiwanymi pracownikami.

I trzeba to z całą mocą podkreślić – szkolny wyścig żadnej z tych kompetencji nie kształci i nie rozwija…

Robert

(c.d.n)

#dziecinstwotoniewyscigi #dzieciństwotoniewyścigi

ZIELONE POLEKCJE

Projekt współfinansowany dzięki grantowi z Funduszu Naturalnej Energii, w ramach konkursu, którego organizatorem jest Operator Gazociągów Przesyłowych GAZ-SYSTEM S.A., a Partnerem – Fundacja „za Górami, za lasami”. Zielone Polekcje – szkolny ogród społeczny przy Szkole Podstawowej nr 16 z Oddziałami Przedszkolnymi w Dąbrowie Górniczej oraz cykl zielonych lekcji w ramach świetlicowego Eko Lab. Tak!