Muszę się wziąć za siebie i pracować nad wewnętrzną
równowagą. Jestem w stanie każdą swoją wypowiedź zacząć bowiem od „dobra,
kurwa, bez przesady”. To pierwsze zdanie tutaj, to w sumie też jest zmyłka. Bo
ważniejsze jest to drugie…
Okazało się bowiem nagle, że w kwestii „pandemia/szkoła”
najważniejszą i kluczową sprawą jest opanowanie przez uczniów materiału. Czy
może raczej zrealizowanie przez nauczycieli podstawy programowej (bo to
niekoniecznie na jedno wychodzi, wiadomo – papier wszystko przyjmie). Czy może
też – udowodnienie przez ministerstwa/system (nazywajcie to jak chcecie), że
wszystko funkcjonuje jak należy. No więc mam całkowicie odmienne zdanie (i
postaram się krótko; edit: teraz już wiem, że mi się nie udało).
Po pierwsze – trąbi się wszem i wobec, że teraz wszystkie
lekcje mają się odbywać online. I że się problem pojawił, bo nauczyciele są do
tego nieprzygotowani i jak to jest możliwe? No a jak mają być, skoro do tej
pory nikt tego od nas nie wymagał, skoro szkoły są niedoinwestowane, więc używanie multimediów
odbywa się najczęściej w ramach lekcji pokazowych lub podczas tzw. hospitacji
(dziś mówimy „obserwacji”)? Dołóżcie do tego zakaz używania telefonów w
szkołach i na lekcjach (a to naprawdę jest zajebiste narzędzie, używam na
bieżąco). Dołóżcie do tego demonizowanie mediów społecznościowych i – mojego
ulubionego – „spoufalania się” z Uczniami i wyjdzie na to, że jedynym kanałem
kontaktu jest dziennik elektroniczny (tam, gdzie jest… …bo tam, gdzie go nie ma,
pozostaje poczta polska lub pantoflowa) i macie niemal komplet. Teraz się
wszyscy będą na szybko uczyć, jak uczyć zdalnie. Na czasie i na czas.
Bo nagle akcja sprowadza się do tego, że nauczyciele (a
przynajmniej spora ich grupa i niemal ze wszystkich przedmiotów; co z religią,
jestem ciekaw?) nadsyłają Uczniom/Rodzicom mejle typu – „proszę omówić dział 27
i zrobić ćwiczenia ze strony 60-79”. Póki co pominę sprawę, że – proszę sobie wyobrazić 15 takich mejli i
pracującego rodzica. Albo to, że w necie pojawiają się informacje, że
nauczyciele wysyłają grafik odpytywania przez telefon. Jak nie odbierzesz dwa
razy – kapa. Pamiętacie to powiedzenie – masz tak umieć tabliczkę mnożenia albo
Inwokację, żebyś ją umiał wyrecytować, jak cię obudzę w środku nocy? Pomijam
milczeniem. Albo nie – [złowieszczy rechot].
I ja wiem, że to jest
sprawa mocno wielowarstwowa, bo rząd
pozoruje, że wszystko funkcjonuje i dlatego będzie rozliczał, bo nie ma innych
narzędzi, jak nacisk, więc napiera na kuratoria, kuratoria na dyrekcję,
dyrekcja na nauczycieli, nauczyciele przy pomocy rodziców na uczniów, ale… …czemu
nikt nie powie – „Dosyć, kurwa mać! Oraz stop! Istnieją granice tej paranoi!”?
…pomijam…
…bo jednak przede wszystkim jest to – moim skromnym zdaniem
– strzał w kolano. Strzałami właściwie. W kolana właściwie. Serią.
Z jednej strony bowiem – ktoś może dojść do wniosku i trudno
mu będzie odmówić racji, że szkoła/nauczyciele potrzebni nie są. Skoro wszystko
można zrobić w domu? Skoro wszystko sprowadza się do odczytania rozdziału i
zrobienia ćwiczeń, to po co cała ta otoczka ze wstawaniem na 8, noszeniem tych
tornistrów, 45-minutowymi lekcjami itd.? Na marginesie – moja znajoma jakieś
dwa tygodnie temu dostała przez rzeczony dziennik mejla/polecenie od pani –
„proszę omówić z dziećmi to i to, bo ostatnio mnie nie było, a będzie z tego
kartkówka”. Przysięgam, że odpisałbym natychmiast – „nie mam czasu” albo „nie
jestem nauczycielem [nazwa przedmiotu] i nie umiem. Z wyrazami szacunku”.
Z drugiej strony – może jest właśnie na odwrót i ci, którzy
mają teraz za zadanie z dziećmi nad lekcjami usiąść, docenią, że to wcale nie
jest takie łatwe? I że potrzebny jest fachowiec? Oczywiście pod warunkiem, że
ten fachowiec nie będzie w szkole robił tego samego, co przez mejl. Czyli
zadawał i sprawdzał, często jakże durnymi i nudnymi, zawartymi w podręcznikach,
ćwiczeniami. Moja córka zrobiła wczoraj lekcję z jakiegoś tam przedmiotu w 10
minut, wzdychając, że „pffffffff/ojezu… …jakie to jest banalne”. Daję słowo –
nic jej to nie dało. Odbębniła te ćwiczenia na szybko i bez emocji, po czym
poszła rysować albo oglądać jakieś mjuzikale, czy coś, co ją pobiera na maksa
(przy okazji sprawdzała w necie terminy, czy słówka, których nie rozumie i
czatowała ze znajomymi).
Wydaje mi się zatem, że aktualna sytuacja może nam także
uświadomić, jak wielki sens ma mądrze prowadzona edukacja domowa albo szkolna
lekcja. Jak wiele oszczędza się w niej czasu i jak fajnie można się skupić,
tylko na najważniejszych aspektach edukacji. Przypominam, że edukacji domowej
uczeń realizuje podstawę programową (nie podręcznik!), czyli to co
najważniejsze, kwintesencję. I przecież spokojnie można to zastosować teraz –
biorę podstawę z danego przedmiotu i według swojego pomysłu i we współpracy z
Internetem (jak ktoś ma znajomego przedmiotowca, to jeszcze lepiej) realizuję
to, co akurat chcę.
Pomysłu ministerstwa o lekcjach prowadzonych przez TVP nawet
nie skomentuję. Wyobrażam sobie tylko, jak przez weekend przygotowują
45-minutowe nagrania wszystkich przedmiotów na wszelkie możliwe tematy (bo przecież
uczniowie omawiają teraz różne rzeczy, to jest podobno jakieś 5 mln dzieci),
potem puszczają to na kanale, którego młodzi ludzie nie oglądają (a ja np. w
ogóle nie mam telewizji), a dzieci siedzą grzecznie i oglądają te wykłady, czy
tam chemiczne doświadczenia. Najbardziej sobie wyobrażam lekcje dla technikum
albo liceum profilowanego. Nie zapominajmy o tym, że telewizyjni nauczyciele
prowadzą lekcje w kominiarkach, bo ich dane – tak jak to było w przypadku
podstawy programowej – trzeba utajnić. Pozorowanie działań.
Przede wszystkim zaś i najważniejsze – najbardziej mnie
rozwala ta panika. „Ło Jezu, nie zrealizują podstawy programowej!” albo „Ło
Matko Bosko, jak oni zdadzą egzamin i maturę?!’.
Serio? To jest teraz najważniejsza rzecz na świecie? A może
to jakaś próba udowodnienia, że za coś ci nauczyciele, siedzący teraz w domach,
te wypłaty dostaną. Padł taki pomysł, żebyśmy (nauczyciele) zrobili grafik
działań i się potem z tego rozliczyli! Nie ma bata oraz niedoczekanie! Jeśli Uczeń
nie chce albo ma to w dupie, to ja nie jestem w stanie (pomijam fakt, że nie mam
najmniejszego zamiaru) go do tego nakłonić albo zmusić (przez Internet!). Poza
tym wyobrażam sobie sytuację, że mówi – „a ja nie miałem dostępu do sieci”.
Albo „nie miałem czasu, bo tata był w trasie i musiałem pomagać mamie”. Albo –
„rodzice jak zwykle pili wódkę i nikt mi nie powiedział”. I co mam wtedy zrobić? Któremu mam postawić jedynkę,
a któremu tróję (za starania).
Ad rem – jakkolwiek nie zabrzmi to kontrowersyjnie – najwyżej nie zrealizują tej podstawy!
Najwyżej wszyscy zdadzą egzaminy gorzej albo nie będzie ich w ogóle
(pamiętacie, jak przy strajku państwo rząd powiedzieli, że nie ma takiej opcji
prawnej, żeby przesunąć? Jeśli sytuacja domowych izolacji się utrzyma – ciekaw
jestem, co się stanie w tym roku). Ostatecznie zaś – wszyscy (oprócz uczniów w edukacji domowej,
na których miejscu wszystkiego miałbym z tego wszystkiego niezłą bekę) powtórzą
klasę. I od tego akurat nikt nie umrze.
Albo jeszcze inaczej – nie zdarzyło się Wam, że nauczyciel
chorował dwa/trzy tygodnie? Miesiąc? Bo akurat nogę sobie złamał. Oczywiście,
że było to łatane różnymi zastępstwami, ale koniec końców i tak zawsze wszyscy
mieli „tyły”. Stało się coś strasznego wtedy?
I ja wiem, że teraz jest inaczej, bo nikt nie wie, jak długo
sytuacja potrwa, a no końcu jest przecież klasyfikacja i egzamin, ale –
podkreślam jeszcze raz („plany budowy dróg”) – to nie są rzeczy aktualnie
najważniejsze.
I jak najbardziej popieram i trzymam kciuki za próby
nakłaniania uczniów do samodzielnego działania i uczenia się (z klasami, które uczę
zrobiłem to tak – a widzę, że mój kolega po fachu tak samo – że założyliśmy,
grupy na fejsbuku, wrzucam tam jakiś tekst/film/obraz, pod którym toczy się
dyskusja -wiadomo, że nie wszystkim się
chce i nie wszyscy się udzielają, nic nie poradzę, a finalnie notatki mają
uczniowie zamieścić na blogach, które – tak się jakoś złożyło – założyli już w
styczniu; jestem w tej szczęśliwej i wyjątkowej – jak zwykle – sytuacji , że to
język polski oraz szkoła średnia), niemniej jednak nie wpadajmy w kolejną
pułapkę i paranoję.
Bo ja wiem, że – gdyby doszło rzeczywiście do wspomnianej
przeze mnie wyżej sytuacji, grozi to bałaganem, chaosem, konsekwencjami
prawno-ekonomicznymi, płaczem rodziców, wyciem psów i tak dalej. Ale – jeśli
naprawdę mamy teraz na uwadze życie i zdrowie ludzkie – to wszystko ma
drugorzędne znacznie.
Na koniec jeszcze jedna uwaga – chyba najistotniejsza jednak
– jeśli uczniowie nie będą widzieć sensu tej nauki (powtarzam – realizacja
materiału, ocena i egzamin jest motywacją ze świata dorosłych, a uczniów –
zwłaszcza młodszych – absolutnie nie dotyczy, są mądrzejsi od nas i dlatego jej
nie rozumieją), to nie zrobią w tym kierunku nic. Przy okazji, naprawdę Wam
polecam – sprawdźcie akcję dąbrowskiej młodzieży #Zostajewdomu (na fb). Napędzają się sami (znowu wiadomo, że nie wszyscy),
sama wrzucają tematy i wątki, sami – może często nieświadomie – się uczą. I
myślę sobie, że to jest prawdziwa droga i naprawdę ten kierunek.
Nie zaś wydawane znad głowy okrzyki ojca/matki „ucz się,
bo…” …i tu następuje cała gama (de)motywujących stwierdzeń… …ale o tym to już
może w następnym odcinku…
Robert