Wspinaczkowej..
Wspinaczka ku górze…
Duży budynek. W nim dorośli i dzieci w różnym wieku wspinają się po ściankach wspinaczkowych. Wspinaczka odbywa się zwykle w parze: wspinający się i asekurujący. Rolą tego drugiego jest zabezpieczanie oraz pomoc przy zjeździe w dół. Moją uwagę przykuwają dzieci, bo o nich myślę ostatnio sporo w kontekście szkoły i edukacji.
Widzę chłopca, na oko 12- letniego. Jest już prawie na szczycie. Widać, że walczy. Jest zmęczony, ale mimo sugestii ojca, nie rezygnuje. Dzieci lubią wyzwania. Lubią sytuacje, w których stawiane przed nimi zadania są wyzwaniami. Tutaj, na ściance wspinaczkowej mogą wybrać stopień trudności i nie wybierają siedzenia na ziemi. Pną się ku górze. Jestem przekonana, że towarzyszy im przekonanie, iż mogą temu wyzwaniu sprostać. Kiedy odpadają od ścianki, otrzymują wsparcie i idą dalej. Zdarza się, że w połowie drogi potrzebują chwilę odpocząć. Zdarza się, że rezygnują wcześniej, nie osiągnąwszy szczytu. Jak inny chłopiec, około 10-letni, którego tata na rezygnację syna reaguje zaciekawieniem („wystraszyłeś się trochę?”) i dumą („dobrze sobie poradziłeś”).
Jeśli nie byliście nigdy w miejscu, w którym spora grupa ludzi wspina się obok siebie, to spróbujcie zobaczyć ten obraz oczami wyobraźni… Każdy z nich idzie wybraną drogą. Każda droga ma zupełnie inny stopień trudności. Każdy jest wspierany w procesie stawiania czoła wyzwaniom. Nikt nie zostaje oceniony, ani skarcony za popełnione błędy. Przecież możesz zawsze spróbować jeszcze raz. Możesz też zostać na poziomie, na który jesteś teraz gotowy. Niektórzy korzystają ze wskazówek asekurującego, choć dominuje jednak model dyskretnego pobudzania do samodzielnego myślenia. Droga obok drogi. Dzieci pną się w górę. Nie na czas. Nie dla nagrody. Nie ze strachu przed karą.
Nie ścigają się ani z czasem, ani z nikim wkoło. Nikt się nie rozgląda na boki. Zresztą nie sposób porównać dwóch zupełnie różnych dróg i dwóch zupełnie różnych wspinaczy. To niemożliwe. Każdy idzie swoim tempem. Choć nikomu nie jest łatwo…
Dzieciństwo to nie wyścigi! Nikomu i niczemu one nie służą. No, chyba że… …ścigamy się z samym sobą. Chyba, że trudność nie jest zagrożeniem, ale WYZWANIEM.
Tylko wtedy dokonuje się rozwój. Tylko wtedy porażka (błąd) staje się okazją do ponowienia próby.
Szkoła może stać się obszarem wyzwań (w wielu przypadkach już tak jest). Warunkiem jest obecność asekurujących nauczycieli, którzy mądrze stawiają kolejne wyzwania i wspierają na drodze ich realizacji. Nauczycieli, którzy nie stoją z „batem” utkanym ze strachu, ale z liną, która nie pozwoli na nieodwracalny upadek.
Nie chodzi, więc o to, żeby dzieci chronić i osłaniać tak często przywoływanym w dyskusjach „kloszem”. One wcale tego nie potrzebują.
Chodzi o to, żeby szkoła była miejscem, w którym uczniowie będą dowiadywać się o swoich zasobach, dzięki którym przebędą swoje drogi, w wyścigu o bycie sobą. Bo tylko odkrycie siebie i podążanie własną, niepowtarzalną drogą daje szansę na prawdziwe poczucie spełnienia w dorosłym życiu.
Marta
#dzieciństwotoniewyścigi